Paweł Krasucki - Jak to się zaczęło?
Moje „Godzinki”. Mam na imię Paweł i na wstępie od razu powiem, że moje początki ze wspólnotą były bardzo NORMALNE. W odróżnieniu od niektórych przyjaciół, mojemu dołączeniu do Guadalupe nie towarzyszyły jakieś szczególne znaki czy potwierdzenia przez Słowo Boże. Sam moment, można by rzec „powołania”, był bardzo zwyczajny…
Będąc w klasie maturalnej wybrałem się na Lubelską Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, by prosić o pomyślne zdanie egzaminu dojrzałości. Ze względu na uzdolnienia muzyczne udzielałem się od czasu do czasu w pielgrzymkowej scholce. Mniej więcej od połowy pielgrzymki do grupy dołączyło Guadalupe na czele z Gusią (Agnieszką Beszłej) – liderką zespołu. Mała dygresja – kto chodził na pielgrzymki, to wie doskonale, jak wyglądają poranki: grupa pielgrzymkowa dopiero budzi się do życia, jedni śpiewają „Godzinki”, inni idąc, jeszcze dosypiają (uwierzcie mi, że się da!) i właśnie w trakcie śpiewanych przeze mnie tych codziennych, prostych „Godzinek” pierwszy raz usłyszała mnie Agnieszka i zapytała, czy nie zechciałbym przyjść do nich do zespołu. Pomyślałem, że w sumie „spoko”, mogę spróbować i tak oto zaczęła się moja przygoda, a powiem nawet więcej – MISJA – ze Wspólnotą Guadalupe. Oczywiście, Pan potwierdził, jak ufam, to, że chce mnie właśnie tutaj. Później okazało się, że Gusia modliła się o wokalistę do zespołu i wierzę, że Bóg wybrał mnie, abym w tym miejscu Mu służył.
A co mi daje wspólnota? Powiem bardzo krótko, ale wiem, że jest to prawdą. Gdyby nie Guadalupe, już dawno poszedłbym za tym, co proponuje „duch tego świata”. Dlatego jestem wdzięczny Bogu i Maryi za to, że zechcieli mnie mieć właśnie w tej, powiem – wymagającej wspólnocie – z konkretnymi ludźmi, którzy ją tworzą, przede wszystkim dlatego, że jestem przez Nich bardzo kochany i najzwyczajniej w świecie chcą mojego zbawienia. Ufam, że dzięki łasce Bożej przez codzienną formację i służbę jestem na dobrej drodze, by ten cel, którym jest wieczność z Bogiem, osiągnąć.