Moc Cudownego Medalika
Cudowny Medalik Niepokalanej. Jedna z gablot w muzeum św. Maksymiliana M. Kolbego w Niepokalanowie.
Co dla Brata oznacza całkowicie oddać się Matce Bożej?
Całkowicie oddać Matce Bożej wszystko – swoją pracę, swoje problemy, swoje zdrowie – i niech Ona tym kieruje. To jest trudne; ja się tego nauczyłem dopiero po dwudziestu paru latach w zakonie. Dostałem takiego olśnienia gdy „przez przypadek” pojechałem do Medjugorje, chociaż nie wierzyłem w to, co się tam dzieje. Takiej miłości doświadczyłem, że zaowocowało to na przyszłość i mimo trudnych doświadczeń, które były z tym związane, na niektóre odpowiedź dostałem dopiero po 17 latach.
Wszystko się zaczęło w 1990 roku, kiedy w Stoczku koło Czemiernik na darowiźnie od rodzeństwa (10 hektarów i stary dom), założyliśmy klasztor a potem zaczęliśmy budowę domu opieki dla najbiedniejszych ludzi ze wsi.
Cudowna darowizna
Wtedy Stoczek był położony na terenie województwa bialskopodlaskiego. Po jakimś czasie województwa się zmieniły i Stoczek znalazł się na terenie województwa lubelskiego, co też skomplikowało sprawę budowy, bo jeden wojewoda obiecał dotacje, a drugi nie. Zostaliśmy z długami i przez 4 lata nie mogliśmy wejść na budowę. W 2000 roku w Warszawie przez „przypadek” spotkałem Ojca Kazimierza. Gdy rozmawialiśmy obok Katedry w Warszawie, podeszła pewna Pani i ojcu zaproponowała wyjazd do Medjugorje. Wtedy tak trochę złośliwie powiedziałem: „Zawsze ojciec, a brat to nie może?”. Dała mi swoją wizytówkę i zobaczyłem, że data wyjazdu pokrywa się z moją 24. rocznicą wstąpienia do zakonu (25 października).
23 października wyjechaliśmy więc z Warszawy i zorientowałem się, że podróżuję z bankowcami. Pomyślałem: „Św. Antoni, ja coś tu pieniądze czuję”. W Częstochowie na przystanku wsiadł nieduży facet, usiadł na wolnym miejscu obok mnie i rzekł: „O dobrze, że zakonnik siedzi, to mi zawiezie do Medjugorje Cudowne Medaliki”… a było ich 5 kg.
Większość drogi siedziałem obok smutnej pani… prawie się nie odzywała. Wieczorem do naszej kwatery przyszedł jakiś zarośnięty facet. Ta kobieta spojrzała mu w oczy i zapytała: „Wiesiek, to ty?”. Okazało się, że to matka narkomana, która pojechała, by zobaczyć czy rzeczywiście jej syn nawrócił się w Medjugorje i przestał brać narkotyki. Zaczęliśmy z nim rozmawiać, przytuliłem go jak brata i on wtedy powiedział do mnie: „Ty idziesz jutro ze mną”. Zapytałem: „Gdzie?” On: „Do widzącej Marii na objawienie”. Ja na to: „Daj mi święty spokój, ja w takie rzeczy nie wierzę. Ja tu na urlop przyjechałem, a nie za cudownościami latać”. Ale mama Wieśka, ksiądz i ja jednak poszliśmy. Miałem ze sobą wizytówki naszego domu pomocy społecznej i przez Wieśka podałem je widzącej Marii, by tę budowę zawierzyć Matce Bożej. 7 listopada wojewoda lubelski i tak miał podpisać umowę, zabrać nam cały plac i te długi – my zaś mieliśmy się wynieść. O godzinie 17:40, kiedy w kaplicy u Marii modliliśmy się w około 30-osobowej grupie złożonej z sióstr i braci zakonnych z różnych stron świata, przyszła Maria, uklękła obok mnie i zaczęła z kimś rozmawiać. Powiedziałem: „Matko Boża, nie muszę Cię widzieć, Ty wiesz po co przyjechałem”. I wszedłem w jakiś taki dziwny stan, tak jakbym odpłynął. Ocknąłem się, gdy Wiesiek pociągnął mnie, mówiąc że już wszyscy wyszli. Rzekłem do Wieśka: „Słuchaj, ja słyszałem, że Matka Boża od razu odpowiedź daje, ja jestem niecierpliwy”. Kiedy ponownie przyszła Maria, zrobiłem sobie z nią zdjęcie i zapytałem po polsku: „Maria, a co z moją budową?”. Ona zamknęła oczy, zasłoniła twarz rękami, chwilę potem mnie przytuliła i powiedziała: „Będzie dobrze”.
„Matko Boża, nie muszę Cię widzieć, Ty wiesz po co przyjechałem”
Kiedy wróciłem do Polski dostałem telefon z Warszawy: „Czy to Brat Stefan? Bo mam mały prezent, to sobie skończycie tę budowę”. Powiedziałem: „Kobito, Ty wiesz co to jest 5000 m2 zabudowy?”. Ona zaś odpowiedziała: „Czy ty wiesz bracie co to jest hektar placu w Warszawie?”.
Mnie zatkało. Ta Pani dostała naszą wizytówkę od pewnej hrabiny, ona zaś od Pana Zdzisława, który kiedyś chciał, bym zajął się jego pszczołami. Po otrzymaniu darowizny szukałem, kogo mam wybrać na notariusza. Pojechałem do Radzynia Podlaskiego, było trzech notariuszy. Poszedłem do pierwszego lepszego i tylko westchnąłem: „Matko Boża, tylko… żeby dużo nie zdarł…”. Poszedłem do niego, a on: „Dobrze, że Brata widzę. Byłem w Medjugorju…”. Ja także opowiedziałem mu swoją historię, i że potrzebuję notariusza, który nam przepisze tę ziemię. On rzekł: „Bracie ja to zrobię za darmo. Za złotówkę”. I wziął tę złotówkę, żeby mieć na pamiątkę i za nic więcej. Za dwie małe działki oddaliśmy 700 tys. długu. To było tyle. Ja powiedziałem: „Matko Boża, dzięki narkomanowi Wieśkowi, który się nawrócił, załatwiłaś nam pieniądze, to ja Ci będę woził kogo chcesz”. Nie wiedziałem, że za miesiąc pojadę drugi raz, lecz już jako współorganizator z kurii diecezjalnej z Lublina.
Uwolnienie przez wstawiennictwo Maryi
26 listopada 2000 roku byłem na pogrzebie Ojca Slavko. Nasza grupa była jedyną z Polski. Po pogrzebie spotkałem przestraszoną osobę; okazało się, że była opętana. Następnego dnia, kiedy poszliśmy na Górę Objawień, ta dziewczyna poszła z nami. Była opętana już kilkanaście lat przez korzystanie z kart tarota, wróżb, itd. Kiedy stanęliśmy pod krzyżem, przewodniczka poprosiła, bym poprowadził modlitwę w tych wszystkich intencjach, które zabraliśmy z domu. Pomyślałem: Cóż się będę męczył, odmówię: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami”. Język mi zesztywniał, nie mogłem nic mówić i w duchu sobie pomyślałem: „Czekaj kusy, ja Ci pokażę”. Odmówiliśmy dwie części różańca i gdy podeszliśmy pod krzyż, gdzie obecnie jest figura Matki Bożej, zacząłem mówić o Rycerstwie Niepokalanej i o modlitwie, którą wcześniej chciałem odmówić. Wtedy też pod krzyżem wszyscy razem oddaliśmy się Matce Bożej aktem zawierzenia Ojca Maksymiliana. Gdy zacząłem czytać: „O Niepokalana nieba i ziemi Królowo…”, zły zaczął wyć przez tę dziewczynę i rzucać kamieniami. Ludzie chowali się, by nie dostać kamieniem. Trzymając różaniec w ręku bałem się, że mi krzyżyk wejdzie w rękę, ale skończyłem ten akt i… ucichło.
Wtedy też pod krzyżem wszyscy razem oddaliśmy się Matce Bożej aktem zawierzenia Ojca Maksymiliana.
Ona na mnie popatrzyła, złapała za sznurek franciszkański, zaczęła go całować i mówić, że jeszcze jej tak lekko nie było. Wtedy przewodniczka ze spokojem powiedziała: „Widzicie, to było uwolnienie”.
Później zeszliśmy do Oazy Pokoju i przypomniało mi się, że przywiozłem duży Cudowny Medalik, o który prosił mnie jeden z zakonników, podczas mego pierwszego pobytu w Medjugorje. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tam powrócę. Spotkałem go właśnie tam i spytałem go, czy to on chciał coś ode mnie? Wtedy odpowiedział, że Cudowny Medalik, bo dzisiaj jest 27 listopada – dzień Cudownego Medalika. Zaskoczyło mnie to i od tamtej pory zacząłem rozdawać Cudowne Medaliki. Od 10 lat jestem w Niepokalanowie bratem „działowym”, który nadzoruje produkcję medalików w dziale mechanicznym.
Moc Cudownego Medalika
Kiedy jechaliśmy dziewiąty raz na rekolekcje kapłańskie do Medjugorje, to wziąłem 4 kapłanów. 1 lipca 2002 roku w nocy o godzinie 01:17 nad Balatonem rozbił się nasz autokar; zginęło 20 osób. Wtedy zadawałem sobie pytania: „Matko Boża, jechaliśmy na rekolekcje, dlaczego się to wydarzyło? Dlaczego było tyle zmian na liście jadących osób? Tak jakbyś Ty wybrała, których chciałaś”. Ten autokar rozbił się przy miejscowości Balatonszentgyörgy.
W tej tragedii uczestniczyła rodzina, którą wziąłem w nagrodę, za to, że grali 13 czerwca br. w Stoczku na odpuście. Rodzina Dziułaków z Zakalinek: 5-letnia Monika, która wygrała konkurs „Od przedszkola do Opola” oraz jej trzej bracia – Karol, Wojtek i Jacek, którzy grali na instrumentach. Byli z nami także rodzice. Zginęła Monika i jej rodzice. Tu właśnie wydarzyło się coś, co wstrząsnęło Węgrami. Po czterech dniach od wypadku, Pani Prezydentowa Dalma ze swoją „świtą” i wolontariuszami z Czerwonego Krzyża, przyszła do tych chłopców i zapytała się ich: „Dzieci czego wam najbardziej potrzeba?”. Wtedy 9-letni Jacek rozłożył rączki i powiedział: „My nie mamy różańców”. Dla Węgrów to był szok. Wiedząc o tym, że nie mają siostry ani rodziców, nie potrzebowali nic więcej tylko… różańców. Prosto od nich ze szpitala Pani Prezydentowa przyjechała do mnie do Budapesztu, stanęła przy łóżku i zapytała: „Co to była za pielgrzymka? Co to były za dzieci?”. Jak jej powiedziałem, że wziąłem ich w nagrodę, to się rozpłakała i wyjęła białe pudełko z różańcem, który dostała od Ojca Świętego Jana Pawła i rzekła: „To jest moja najcenniejsza pamiątka, niech się Brat modli za Węgrów, żeby mieli taką wiarę jak wy Polacy”. No to się zacząłem modlić.
„To jest moja najcenniejsza pamiątka, niech się Brat modli za Węgrów, żeby mieli taką wiarę jak wy Polacy”.
Brat Stefan, tak jak św. Jan Paweł II, wszystko zawierzył Maryi Niepokalanej.
Kiedy wróciłem po 12 dniach do Stoczka, zobaczyłem, że ktoś zabrał naszej figurce Matki Bożej Fatimskiej różaniec. Wtedy dałem Matce Bożej różaniec od Ojca Świętego i powiedziałem: „Zajmij się Węgrami”.
Świadectwo tych chłopców dało do myślenia Węgrom… Gdzie żeśmy jechali? Co to jest Różaniec? Dzisiaj możemy zobaczyć, że po tej katastrofie, którą Pan Bóg dopuścił, Węgrzy zaczęli jeździć do Medjugorje, modlić się na Różańcu. Młodzież widząc tych chłopców zaczęła chodzić do kościoła.
W wyniku katastrofy polskiego autokaru z pielgrzymami jadącymi ze Stoczka do Medjugorje w 2002 r. zginęło 20 osób, a 31 zostało rannych.
W drugą noc po tragedii podłączony do respiratora na oddziale intensywnej terapii w szpitalu w Budapeszcie, usiadłem w pewnym momencie na łóżku. Nie świadom tego, że to była godzina, o której żeśmy się rozbili, wziąłem listę, różaniec i zacząłem się modlić. Respirator zaczął piszczeć. Przybiegły pielęgniarki
i chciały mnie położyć. Wtedy pokazałem im tę listę; jedna z nich, trzymając mnie za ramię stała przy mnie aż do końca różańca. Zobaczyłem w jej oczach łzy, zrobiła na piersiach znak krzyża i rzekła, że też jest katoliczką. Gdy parę dni później przez O. Pawła Cebulę dziękowałem jej za obecność w tych najtrudniejszych chwilach, powiedziała, że to ona dziękuje, bo widząc to cierpienie i modlitwę, pierwszy raz po paru latach poszła do kościoła.
Lekarze pytali mnie, co ja jadłem? Ja na to, że nic. Żebra miałem połamane w czterech miejscach po lewej stronie a żołądek ściśnięty. Lekarze dziwili się, że w niedzielę pościłem. Stało się tak, gdyż ojciec Wiesław zapomniał kanapek, obiadu nie miałem czasu zjeść, zaś na Górze Gelerta narkomani wyciągnęli mi ostatnią czekoladę i nie miałem nic w żołądku. Po 12-ej zajechaliśmy do McDonalds'a, aby skorzystać z toalety; pomyślałem wtedy, że coś sobie zjem. Okazało się jednak, że była to godzina sprzątania i McDonalds był zamknięty.
Wracając do wypadku. W autokarze w miejscu, gdzie siedziałem dach doszedł do podłogi. Praktycznie to był cud; wiele sytuacji złożyło się na to, że przeżyłem. Siedziałem z przodu po lewej stronie autokaru. Usiadła koło mnie dziewczyna, którą mama zapisała w Krakowie tuż przed wyjazdem. Podeszła do mnie i powiedziała, że się boi. Dałem jej krzyż św. Benedykta, ona poprosiła o rozmowę. Rozmawialiśmy do 1 w nocy, po czym zapytała, czy może się położyć. Odpowiedziałem, żeby poszła do tyłu, a tu usiądzie przewodniczka. Nie chciała, bo mówiła, że czuje się tu bezpiecznie. Odpięła pas, położyła mi głowę na kolanach, nogi na siedzenie, skuliła się jak dziecko w łonie matki. Mi wtedy również pas przeszkadzał, więc go odpiąłem… gdybym go nie odpiął, to już by mnie nie było. W czasie wypadku ona wpadła pod siedzenia, ja wypadłem przez okno. Kiedy następnego dnia znajoma pani redaktor zadzwoniła do mnie, by sprawdzić czy żyję, odebrałem telefon i tylko w połowie świadomie powiedziałem: „Otwórz Pismo Święte, Księgę Mądrości 18, 14… Gdy głęboka cisza zaległa wszystko a noc w swoim biegu dosięgła połowy (…) i tam cały opis naszego wypadku”. Już nie pytała o więcej.
Kiedy moi bracia przyjechali do szpitala, wzięli porwany habit, koszulę, spodnie… i kiedy w hotelu rozkładali habit, w prawej kieszeni znaleźli woreczek z Cudownymi Medalikami, które miałem rozdać swojej grupie. To, że Matka Boża, przez Cudowny Medalik uratowała mi życie, to jest taki znak dla mnie. Czy można było to przeżyć?
Matka Boża przez Cudowny Medalik uratowała mi życie.
Owoce trudnych doświadczeń
Rok temu w maju zadzwonił Sekretarz Stanu na Węgrzech z zapytaniem, czy pomogę im zorganizować odsłonięcie nowej figury Matki Bożej w miejscu wypadku. Całą oprawę uroczystości przygotował Rząd Węgierski i Polska Ambasada. Artysta, który wyrzeźbił figurę, gdy się dowiedział, gdzie ona ma stanąć nie chciał za nią wynagrodzenia. To co wydarzyło się po 17 latach, to przebaczenie. W Lublinie po powrocie, wdowa i jej dzieci, którzy stracili w wypadku ojca, przytulili syna kierowcy i ona rzekła, że nie mają pretensji.. To tak jakby kamień z serca mu spadł. Wyjaśniło się też wiele problemów w rodzinach, które jechały w tym autokarze. Wracając zaś do momentu wypadku. Przed katastrofą ludzie w autokarze pozamieniali się miejscami. Mój szwagier zamienił się miejscem z księdzem, który zginął. Ksiądz z Siedlec jechał podziękować Matce Bożej za udaną operację tętniaka. Zginął Ksiądz Michalita, który wrócił z misji, a chciał tam zginąć śmiercią męczeńską. Przesiadł się z krakowskiego autokaru do nas i najdłużej chyba cierpiał pod tym autokarem. To wszystko co wydarzyło się po latach, to, że przez cierpienie Matka Boża oczyściła z różnych problemów tyle dusz… czasami to, co nas spotyka… ból i niepewność… brak nam cierpliwości… modlimy się, a nie dostajemy. Pan Bóg wie, kiedy i co, i ile cierpienia komuś potrzeba, żeby były owoce po latach.
3 maja 2019 w miejscu wypadku nastąpiło uroczyste odsłonięcie pomnika Maryi – kopii z Medjugorje, jako upamiętnienie tragicznych wydarzeń sprzed 17 lat.
Nasza Wspólnota miała zaszczyt uczestniczenia w uroczystościach na Węgrzech zorganizowanych przez Rząd Węgierski i Polską Ambasadę.