„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” - świadectwo nawrócenia
Tylko w Bogu jest prawdziwe szczęście, a nie w ulotnych przyjemnościach.
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8)
Czystość… Największy dar… Najcenniejszy skarb… Jednak, niepielęgnowany, może szybko przeminąć. A potem to już tylko rozpacz. Jednak Bóg jest miłosierny. Czystość jest nie tylko udziałem tych, którzy wiernie trwają przy Nim i nigdy od Niego nie odstąpili, ale i również synów i córek marnotrawnych, którzy ze skruszonym sercem powrócili do Niego. Chrystus na nich czeka w Sakramencie Pokuty i Pojednania. Z miłością przygarnia ich do swego Serca i przyobleka na nowo w śnieżnobiałą szatę czystości, przywraca godność, obmywa z grzechów. Ten, kto upadł i powstał wie, jakim piekłem jest życie bez Boga. Tylko w Chrystusie jest prawdziwe szczęście, a w czystości spełnienie. Dlatego teraz pragnę podzielić się świadectwem swojego życia, aby uwielbić Boga, który podniósł mnie z wielkiego upadku, wskrzesił do życia i przywrócił mi czystość.
Tylko w Chrystusie jest prawdziwe szczęście, a w czystości spełnienie.
…Jaka byłam? Jaka jestem? Czy to chwila czyni człowieka? Zaczynam wątpić w rozum ludzki. Rozum bez uczuć jest nic niewart. Gdy z ciekawością dziecka odbierałam świat sercem, widziałam dobro, chłonęłam piękno przyrody, karmiłam się ufnością w drugiego człowieka. To nie znaczy, że nie widziałam zła. Owszem… Niejednokrotnie sama byłam jego sprawczynią, ale żywe sumienie nie pozwalało przejść nad nim do porządku dziennego. I co się stało? Tak wygórowane ideały, a tak szybko się w popiół obróciły…
Gdy miałam 15 lat, serce mówiło: „To jest złe” – rozum na to: „To jest twoje życie, co szkodzi spróbować, niech nikt nie narzuca ci swojej woli”. I spróbowałam…
Wciągnęłam się bardzo szybko. Od początku piłam, żeby się upić… Mało tego… Na zlocie hippisów zaczęłam palić i ćpać. II klasa liceum – bardzo szybkie staczanie się. Narkotyki, proste wina w parku, poszukiwanie jakichś chorych ideologii, zabawa w okultyzm, imprezy na cmentarzu…
Sumienie zagłuszane używkami, głupim tłumaczeniem, że inni też… Moim bogiem stał się Jimi Morrison. Chciałam – tak, jak on – zaćpać się w wieku 27 lat. Ale sumienie nie chciało umrzeć i czasem jego krzyk był nie do zniesienia. Zaczęłam się bardzo bać, zatraciłam sens, zaczęłam gardzić sobą. Czułam w sercu przeogromną potrzebę Boga, ale zatraciłam wiarę w Jego nieograniczone Miłosierdzie… Zaczęłam czerpać dziką satysfakcję z samookaleczenia się. Im bardziej czułam się wyniszczona, tym większa była radość, że to niedługo się skończy.
Ale to trwało!!! Wielki Piątek – pijana… Wielka Sobota – pijana… Niedziela Wielkanocna – pierwsza próba samobójstwa – odratowali… Po wyjściu ze szpitala już nic nie czułam. III klasa liceum – kolejna próba samobójstwa – ale życie uparło się na mnie. Podjęłam terapię od narkotyków – jednak szybko zrezygnowałam, gdyż poczułam się od nich „wolna” – leki psychotropowe z alkoholem dawały podobny efekt, a były łatwiej dostępne. Cudem skończyłam liceum i dostałam się na studia. Nauczyłam się funkcjonować pod wpływem alkoholu i sprawiać wrażenie normalności. Zerwałam kontakty z osobami, które nie wyznawały mojej ideologii „dobrej zabawy”. Byłam brudna od grzechu – gardziłam czystością. Łamałam kolejne granice. Przygodne znajomości, przedmiotowe traktowanie ciała i fizyczności. A potem kac, wstyd i kolejne picie, aby zapomnieć. I coraz większa nienawiść do siebie. W trakcie tego kilkuletniego ciągu wyszłam za mąż, urodziłam dziecko… i nadal piłam. Pamiętam, jak byłam w ciąży, pogubiona w nałogu, czując jedynie bezkresną rozpacz, resztką swojego człowieczeństwa przez łzy błagałam Matkę Bożą: „Maryjo, bądź Matką mojego dziecka. Tobie je ofiaruję. Zabierz mnie, a jemu daj zdrowie… Bo ja nie mam siły… Bo ja nie widzę celu… Bo się zagubiłam… A to niewinne dziecko już dość się nacierpiało. Bądź jego Matką, Cudowna Pani, bo ja nie potrafię wyrwać się z objęć grzechu…”. I, mimo moich błędów, córeczka urodziła się zdrowa, ale ja nadal trwałam w nałogu. Pijaństwo, przemoc, strach, nienawiść, rozpacz i przeogromna pustka – to wszystko, co wypełniało moje życie.
…przez łzy błagałam Matkę Bożą: „Maryjo, bądź Matką mojego dziecka. Tobie je ofiaruję.
W Wigilię rodziny łamią się opłatkiem, składają sobie życzenia, jest to czas miłości i pokoju – a ja, z małym dzieckiem w wózku, tułałam się po pustych, ciemnych ulicach, nie widząc sensu, nie czując, szukając okruchów Nadziei… Jednak, gdy myślałam, że nie mam nic, miałam aż tak wiele – modlitwę moich bliskich. Mama przez 10 lat codziennie odmawiała Różaniec w mojej intencji. Siostra podpisała Krucjatę Wyzwolenia Człowieka – ofiarując za mnie swoje wyrzeczenie się od alkoholu. Oni trwali w miłości do mnie, chociaż wtedy tego nie widziałam. Teraz wiem, że ich szturm modlitewny przyniósł błogosławione owoce. Zgłosiłam się na terapię, bo zagrożono mi odebraniem praw rodzicielskich, a jedynie moja córeczka dawała mi jeszcze motywację, aby żyć.
Jednak, gdy myślałam, że nie mam nic, miałam aż tak wiele – modlitwę moich bliskich.
Po leczeniu 11 miesięcy byłam trzeźwa. Rzuciłam się w wir pracy, ale nie uczyniłam nic, by odbudować więź z Bogiem. Uczucia, które mi na co dzień towarzyszyły, to ból, strach, niepewność jutra, niechęć do siebie samej. Psychiatrzy przepisywali mi kolejne leki na depresje, ale one nie były w stanie zapełnić tej pustki. Bałam się, że w końcu zrobię sobie krzywdę. Ta wielka, niszcząca siła była we mnie – a nie da się uciec od siebie. Nadal czułam się brudna grzechem. Wchodziłam w kolejne relacje, które oparte były na fizyczności. Już dawno byłam po rozwodzie. Po omacku szukałam miłości, a odnajdowałam tylko jeszcze większy ból.
Psychiatrzy przepisywali mi kolejne leki na depresję, ale one nie były w stanie zapełnić tej pustki.
Po roku coś szepnęło: „Dziś możesz się napić – kilka piw nie zaszkodzi…” – zaszkodziło!!! Piłam tydzień. Skończyło się detoksem w szpitalu odwykowym. A zaraz po wyjściu z niego – kolejny ciąg, który trwał 3 miesiące. Znajomi z AA zabrali mnie do Lichenia, potem pielgrzymka. W kościele nie czułam nic, nie potrafiłam się modlić, ale zmuszałam się, bo bardzo bałam się kolejnego upadku, bo wiedziałam, że będzie to już mój koniec. Stałam w kącie, lękając się podnieść głowę, spojrzeć w oczy Jezusowi. Byłam nędzna, brudna, odarta z wszelkiej godności – wrak człowieka przepełniony rozpaczą. Chciało mi się wyć z bólu. Chodziłam codziennie na Mszę i nadal stałam w kącie. Nie miałam sił, by po tak długim czasie iść do spowiedzi. Wiedziałam tylko, że mój jedyny ratunek jest w Bogu. To był kościół pw. Miłosierdzia Bożego. Właśnie zaczęły się Misje Święte przed peregrynacją obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Cała parafia się przygotowywała, wszyscy byli podekscytowani, szczęśliwi, a ja… nadal stałam w kącie. Zbyt brudna… zbyt grzeszna… zbyt przerażona… I Jezus mnie dostrzegł!!! Podszedł do mnie, jako nieznany jeszcze dla mnie ksiądz Wojtek Skorupa, i powiedział: „Ty będziesz niosła obraz”. Od razu odmówiłam: „Proszę księdza. Ja nie mogę. Ja jestem alkoholiczką. Ja jestem grzeszna”. Ksiądz Wojtek się tylko uśmiechnął i powiedział: „Ty będziesz niosła obraz”. Nie wiedziałam, co się dzieje. Z oszołomienia kręciło mi się w głowie. Jakby prowadzona niewidzialną siłą, poszłam do zakrystii, aby kupić Krzyżyk Misyjny. A tam ksiądz, który prowadził Misje Święte (znał mnie krótko, gdy byłam dzieckiem), powiedział: „Ja Cię znam. Gdy byłaś dzieckiem, z wielką uwagą słuchałaś moich kazań. Pamiętam te Twoje wielkie oczy. Co u Ciebie słychać? Jak potoczyło się Twoje życie?”. I jak ja miałam mu powiedzieć, że przez 10 lat odrzucałam Boga, splugawiłam czystość, piłam, ćpałam, uprawiałam seks, bluźniłam i próbowałam wielokrotnie odebrać sobie życie? Jak miałam powiedzieć, że piłam nawet w ciąży, jestem po rozwodzie i miałam wielu kochanków? Przełamując wstyd, wyszeptałam: „Jestem alkoholiczką i chcę się nawrócić”. To był czas cudów. Przyjechała Matka Boża. Niosłam w ramionach Jej obraz, jako przedstawicielka młodzieży. Słowa najpiękniejszych modlitw same płynęły prosto z mojego serca. Bardzo płakałam, ale nie były już to łzy rozpaczy, ale oczyszczenia. Pojednanie z Bogiem w sakramencie pokuty i pojednania – nie wypowiedziałam wielu słów, ale łzy opowiadały o każdym moim grzechu. A potem wielka radość i ulga. Dotąd nie było tygodnia, bym nie odczuwała bólu z powodu głodu alkoholowego. A teraz czułam się lekka jak piórko, radość przepełniała moje serce, uśmiech nie schodził z twarzy. W moich oczach było światło. Nie czułam już drżenia rąk, pustki i strachu, że sobie zrobię krzywdę. Czułam wielką miłość. Byłam znowu czysta, jak małe dziecko. Bóg obmył mnie zupełnie z mojej winy. Mogłam spojrzeć Jemu i innym ludziom prosto w oczy. Co za radość – ZNÓW BYĆ CZYSTA!!!! Nic na świecie nie może zastąpić tego wspaniałego uczucia. Chrystus nie potępił, nie skarcił, a jedynie przytulił do swego Serca i przywrócił mi godność Dziecka Bożego. CHWAŁA PANU!!!!
W moich oczach było światło. Nie czułam już drżenia rąk, pustki i strachu, że sobie zrobię krzywdę. Czułam wielką miłość. Byłam znowu czysta, jak małe dziecko.
To na zawsze odmieniło moje życie. Trwam w trzeźwości dwunasty rok. Codziennie uczestniczę we Mszy Świętej, w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę, byłam w Ziemi Świętej, Fatimie, Lourdes. Angażuję się w Apostolstwo Trzeźwości, grupy modlitewne, prowadzę działalność wśród dzieci, młodzieży, osób potrzebujących. Co roku jeżdżę do Lichenia zawierzyć Matce Bożej moją trzeźwość i moją rodzinę. Przed kilku laty zmarł mój pierwszy mąż, a ja nie szukałam kolejnego związku. Miałam Chrystusa i byłam szczęśliwa. Jednak Bóg miał inne plany względem mnie. Powołał mnie do małżeństwa – takiego prawdziwego, czystego, zbudowanego na mocnym fundamencie wiary. Mój mąż jest wspaniałym człowiekiem. Wspólnie się modlimy, pielgrzymujemy. Niedawno urodziłam drugą córeczkę. Jesteśmy w Domowym Kościele. Nasze życie powierzamy Bogu, a On nas prowadzi ścieżkami świętości. CZY TO NIE CUD!!!! Czuję, że każdy dzień mojej trzeźwości jest darem, i za ten dar mojego życia – życia z Bogiem i w Bogu – DZIĘKUJĘ!!! I Mateńce Najłaskawszej za to spojrzenie, za to, że kocha mnie, mimo że tyle razy swymi grzechami krzyżowałam Jej Syna. Za Jej opiekę i Matczyną troskę. Za to, że czuwa nad moją rodziną.
„Ty będziesz niosła obraz…”
Bóg jest nieskończenie miłosierny i dał mi drugą szansę, oczyścił mnie z grzechów i odnowił we mnie CZYSTOŚĆ. Dlatego nie wolno nigdy tracić Nadziei, choćby Twój grzech był jak szkarłat, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego.
Jan Paweł II powiedział do młodzieży: „Wszyscy jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy, jeśli nie pozwolimy, by pokonał nas strach przed własną słabością”.
Boże, użycz mi Pogody Ducha, abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniała to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.